niedziela, 30 sierpnia 2015

trzy

Tokio, 4 maja 20:15
                Przez cały następny miesiąc mój plan dnia wyglądał następująco: praca, szpital, sen. No, może od czasu do czasu jakiś przystanek na kawę lub herbatę. Życie w szybkim tempie było dla mnie nowym i fascynującym doświadczeniem. Ja, wiecznie zorganizowana dziennikarka, stałam się przeciwieństwem samej siebie. Jednak nie przeszkadzało mi to, zawsze jakaś odmiana.
Sasuke obejrzał już większość bajek, które powinien znać. Oczywiście towarzyszyłam mu przy znacznej części seansów, a przy niektórych ryczałam jak bóbr. No bo chyba nie da się nie uronić łezki przy „Królu Lwie” albo „Wielkiej Szóstce”. Disney się spisał, nie ma co!
                Lekarz powiedział, że Uchiha będzie mógł niedługo wyjść ze szpitala . Niestety, potrzebuje on ciągłej opieki, której Naruto z pewnością mu nie zapewni. W końcu nasz prezesik jest zajęty służbowymi , a mój płatny urlop licho wzięło. Ale, ale! Mam pomysł na rozwiązanie naszego problemu.
                Aktualnie sączyłam kawę, ponieważ pielęgniarki wykonywały w sali swoją robotę. Napój z automatu nie smakował najlepiej, ale grunt, że miał w sobie kofeinę.
                Pielęgniarka poklepała mnie po ramieniu i z lekkim uśmiechem oznajmiła, że już mogę wrócić do sali. Wstałam i wolnym krokiem udałam się w tamtym kierunku. Już w progu powitał mnie banan na twarzy Sasuke. No tak, obiecałam kolejną bajkę. Tym razem padło na „Jak wytresować smoka”.
                Włożyłam płytę do szpitalnego odtwarzacza i wcisnęłam „play”. Przysunęłam do łóżka taboret i na nim usiadłam. Spojrzałam na Sasuke, ledwo powstrzymałam się od śmiechu.
                Oczy Uchihy błyszczały niczym świeżo umyte okna, gdy zobaczył na ekranie Szczerbatka. Wyglądał niemiłosiernie uroczo. Gdybym miała synka, chciałabym żeby jego oczy świeciły jak te Sasuke w tym momencie. Mały Uchiha… Chwilowo nieosiągalne.
                Ciekawe, jak zareagowałby prawdziwy Sasuke na wieść o potomku. Ah, pewnie by płakał…
                Zaspana otworzyłam oczy i pierwszym, co ujrzałam były czarne tęczówki patrzące na mnie z, tak rzadko spotykanym, ciepłem. Zerknęłam na zegarek i z westchnieniem wbiłam twarz w poduszkę.
                - Spóźniam się – wymruczałam.
                - Słucham? – Sasuke nachylił się nade mną.
                - Spóźniam się – powtórzyłam głośniej. Uchiha spojrzał na mnie zszokowany. Wyrósł mi róg?! Kontrolnie przejechałam dłonią po czole, ale nic tam nie znalazłam. O co chodzi?
                - Ty… jesteś w ciąży? – Nadzieja w jego głosie aż kłuła w serce. Ugh, no nie gadajcie, że to była pierwsza myśl , jaka przyszła mu do głowy. To prawda, że ostatnio troszkę przytyłam, ale bez przesady…
                - Ja… Nie mówiłam o tym. Po prostu miałam dziś pomóc Ino w ogrodzie. – Uciekłam wzrokiem w bok. Kurcze, głupio wyszło… Widziałam zawód w oczach leżącego obok mnie mężczyzny.
                - Ah, no spoko. – Otrzymałam promienny uśmiech. Poprawka;  taki miał być, ale coś nie stykło. Pewnie przez zbolałe spojrzenie… Poczułam się winna. Przysunęłam się do Sasuke, objęłam go w pasie i schowałam głowę w zagłębienie jego szyi.
                - Przepraszam, nie powinnam była… - wyszeptałam.
                - Daj spokój, tylko taki idiota jak ja mógłby tak pomyśleć. – Z każdym jego słowem odczuwałam przyjemne wibracje.
                - Taaa, idiota z ciebie. – Spróbowałam wszystko obrócić w żart. Jednak naszło mnie jedno pytanie, które, niezadane, najprawdopodobniej przez długi czas nie dawałoby mi spokoju. – Chciałbyś mieć dzieci? Ile?
                - Um… Teraz Ci się zebrało na takie rozmowy? – Zawstydzony odwrócił wzrok. – No, myślałem o dwójce. Chłopcu i dziewczynce. Dziewczynkę nazwiemy Sarada, a chło…
                - Sarada?! – warknęłam oburzona. – Nie będę nazywała dziecka na cześć warzywa! Może nasz syn miałby na imię Tomato?! –Na czole z pewnością wyskoczyła mi pulsująca żyłka.
                - To w sumie niegłupi pomysł – zachwycił się Sasuke. Jednak cios w głowę ostudził jego zapędy. – O ile się zgodzisz, oczywiście – dodał słodkim głosem.
                - O tym będziemy dyskutować później. Na przykład po tym, jak się pobierzemy. Nie zapominaj, że z punktu widzenia prawa, jesteśmy obcymi dla siebie osobami. – Pokazałam mu język. Super Sakura, jesteś tak cholernie dojrzała, że heja!
                - Wytrzymaj jeszcze pół roku, a porzucisz swoje nazwisko i zostaniesz uroczą panią Uchiha – wyszeptał mi do ucha.
                - Tak. A po ślubie zajdę w ciążę i urodzę ci dwójkę wspaniałych dzieci. – Popatrzyłam na mężczyznę z miłością w oczach. Sasuke uśmiechnął się czule i pocałował mnie w czoło. Rozpłynęłam się pod jego dotykiem.
                - Z pewnością będą tak cudowne, jak ich matka – szepnął  mi Uchihado ucha.
                - Wiesz, że nie ważne, jakich pochlebstw użyjesz, nie nazwiemy dzieci Sarada i Tomato? – Wyszczerzyłam się chytrze. Nie doceniłeś mnie, Sasek.
                -Ha, nie zdajesz sobie sprawy, że klan Uchiha jest znany z daru przekonywania? – wymruczał i nachylił się nade mną.
                Jego twarz powoli zbliżała się do mojej, już czułam oddech mężczyzny na swojej twarzy. Przymknęłam oczy i oczekiwałam na coś, porównywalnego do fajerwerków. Aż dziw, że moje ciało znosiło tę eksplozję euforii, pożądania i miłości. Daję głowę, iż nawet kalaruch zginąłby w tak potężnym wybuchu. Jednak, nic takiego nie nastąpiło. Zdezorientowana uchyliłam powieki.
                - To całujesz, czy nie? – Postanowiłam bawić się w bezpośredniość.
                - A jak nazwiemy nasze dzieci? – Wtedy zrozumiałam na czym polegał fortel czarnowłosego…
                - Sasuke, frajerze!
                Uśmiechnęłam się gorzko. Pamiętałam jego szkliste oczy , gdy myślał, że jestem w ciąży... Chciałabym dać mu dzieci, rodzinę i dom, do którego zawsze mógłby wrócić. Jednak, czy w tej chwili jest to możliwe?
                Dość już, Sakura! Nawet jeśli teraz Sasuke ma amnezję,  to na pewno wkrótce sobie wszystko przypomni. Jak na razie, muszę go po prostu wspierać. No, do boju!
                Nagle poczułam ramiona oplatające moją szyję, a kątem oka dostrzegłam blond czuprynę. Jednakże, było już za późno…
                - Hejka Sakurcia! Siema Sasuke! - wrzasnął mi do ucha Naruto. Ugh… On ma w sobie to coś, co wyzwala moje, głęboko skryte i solidnie zabarykadowane, pokłady agresji. Kiedyś przestanę się powstrzymywać i po prostu ukręcę mu łeb. No, a świat mi jeszcze za to podziękuje…
                - Zabierz łapy – wysyczałam. Ha, posłuchał się. – Musimy pogadać, wiesz? – Grobowy ton mojego głosu ostudził zapędy Uzumakiego. Zrobił wielkie oczy, wyprostował się i przełknął głośno ślinę. Oh, doprawdy? Jestem aż taka straszna? – Chodź bęcwale – rzekłam i pociągnęłam go za rękaw. Naruto zdążył tylko rzucić przepraszający uśmiech Sasuke i podążył za mną. Poprowadziłam go na najbliższe schody ewakuacyjne.
                - Pojutrze zamierzają wypisać Sasuke ze szpitala – oznajmiłam.
                - Serio? To świetnie! – rozentuzjazmował się Naruto. Przybrał tak zabawny wyraz twarzy, że nie wytrzymałam i roześmiałam się w głos.
                - Tak, tylko ktoś musi się nim zajmować dwadzieścia cztery na siedem – sprostowałam po dłuższej chwili, jednocześnie ocierając kąciki oczu.
                - Ojć, to ja odpadam.
                - No i właśnie tutaj wkraczam ja – oznajmiłam z łobuzerskim uśmiechem, jednocześnie wskazując na siebie. – Jutro będę chora – ogłosiłam dumna z siebie. Jednak Uzumaki nie zrozumiał, idiota z niego. Chyba już nie pamiętał szkolnych czasów, kiedy nie chciało się kisić na lekcjach. – Będę udawała wyjątkowo paskudny przypadek grypy.
                - Co ze zwolnieniem lekarskim? Przecież będziesz je musiała przynieść do pracy. – Oh, serio Naruto? W przeciwieństwie do ciebie, gdy ja coś planuję, myślę o wszystkim.
                - Shizune, moja sąsiadka, wisi mi przysługę – pochwaliłam się. Tak po prawdzie, to przegrała zakład o to, która wypije więcej i nadal będzie w stanie zrobić jaskółkę, ale tego Uzumaki nie musiał wiedzieć. Pozostawię go w stanie błogiej nieświadomości, tak będzie lepiej. Przecież jego kochana Sakurcia jest zupełnie inna.
                -Nadal mi się nie podoba ten pomysł… - Wybrał sobie moment na bycie cnotliwym. Szkoda, że takie zagrywki mu nie przeszkadzały, gdy był w liceum. Idiota.
                - Naruto, są rzeczy ważne i ważniejsze. Przedkładam zdrowie mojego narzeczonego nad pracę. Tak wybrałam i nic ci do tego. Tyle w temacie – warknęłam. Traciłam już cierpliwość do Uzumakiego. Przyjaźń przyjaźnią, doceniałam to, iż Naruto się o mnie martwi, ale niech da mi podejmować własne decyzje. Nie był w końcu moją matką… - W jakich godzinach pracujesz? – To pytanie po prostu musiało paść.
                - O siódmej wychodzę, a wracam zwykle po dwudziestej drugiej.
                - Hmm… Więc musiałabym wstawać o piątej, a wracałabym po dwudziestej trzeciej… - myślałam na glos. – Miałbyś coś przeciwko, gdybym na ten czas zamieszkała z wami? – Zrobiłam oczy szczeniaczka, w razie gdyby nie był zbyt chętny do ugoszczenia mnie w swoim domu. Naruto zawsze miał słabość do słodyczy, o czym świadczyła chociażby jego obecna dziewczyna – Hinata Hyuuga, lub, jak kto woli, ucieleśnienie słowa „urocza”.
- Z wielką przyjemnością. – Ukłonił się szarmancko. Uśmiechnęłam się tylko pod nosem. Debil z niego.
- Macie bajzel w mieszkaniu, prawda? – Pewnie dlatego się zgodził. Jednak byłam już przyzwyczajona; przy każdej wizycie u Sasuke sprzątałam, ponieważ nie mogłam patrzeć na walające się wszędzie ubrania i śmieci. Pewnie dzięki mnie nie musieli wydawać pieniędzy na gosposię. – Spoko, jutro tam zajrzę i ogarnę i tak muszę coś jeszcze zrobić. – Otrzymałam podejrzliwe spojrzenie od Naruto, więc zapragnęłam szybko zmienić temet. – No, wracajmy do sali.
Nie zwracając już uwagi na Naruto pognałam do Sasuke. Czarnowłosy właśnie kończył bajkę. Uśmiechnęłam się promiennie.
- Chcesz wyjść na spacer? - Uchiha ochoczo pokiwał głową.
Szybko podeszłam do niego i pomogłam mu wstać. Podałam mu ramię i razem ruszyliśmy do szpitalnego ogrodu. Poprawka, były to dwie alejki na krzyż i trawa, a widoku dopełniały trzy drzewa wiśni. No, ale to i tak był prawdziwy wyczyn; utrzymać tę roślinność przy życiu, mimo zanieczyszczonego przez samochody powietrza. Po przejściu połowy „ogrodu” usiedliśmy pod jednym z drzew.
- Co przynieść jutro? „Pocahontas”, czy „Piratów z Karaibów”? – spytałam radośnie. Oczy Sasuke pojaśniały.
- Emm, może… Możesz jeszcze raz przynieść „Jak wytresować smoka”? – powiedział zawstydzony. Oh, jak uroczo…
- Pewnie – zaśmiałam się. Lubiłam z nim rozmawiać, jednak nie mogłam się doczekać, kiedy cokolwiek sobie przypomni.
~*~
Miniony miesiąc był paskudny. Nikt mnie nie widział, niektórzy nawet przeze mnie przechodzili. Jednak dowiedziałem się, że nie mogę odejść od Ni nie dalej niż trzydzieści metrów. Kiedy przekroczę ten limit, czuję potworny ból, a jakaś siła przyciąga mnie do mojego ciała. Jednak nie spaja mnie z nim. Przypomina to trochę bycie na elastycznej smyczy. Czuję się jak jakiś kundel…
Siedziałem obok Sakury. Od czasu do czasu machałem dłonią przed jej twarzą.  Nie reagowała, jak zwykle. Dobijało mnie to. Chciałem, żeby mnie zauważyła, zamieniła ze mną słowo. Dlaczego jest to niemożliwe? Wystarczyłaby mi chociaż sekunda.
Zrezygnowany objąłem Sakurę. Pewnie tego nie poczuje, ale liczy się gest. Jednak się pomyliłem. Haruno obróciła głowę w moją stronę. Czyżby mnie zauważyła? Wszystkie nadzieje we mnie odżyły. Jednak zaraz potem legły  w gruzach, gdy zobaczyłem jej pusty wzrok.  Znowu nie wyszło… Cholera.
Zdezorientowana Sakura z powrotem zwróciła się w stronę swojego rozmówcy. Postanowiłem się nie poddawać, opuszkami palców pogłaskałem ją po ramieniu. Różowowłosa przejechała dłonią adorowanej przeze mnie części ciała, zapewne w poszukiwaniu zagubionego robaka. Nic nie znajdując zmarszczyła czoło, na znak frustracji. Najwidoczniej grymas na jej twarzy przyciągnął uwagę Ni, ponieważ spytał ją, czy coś się stało.
- Nie, no co ty? – Zbyła go, mając przy tym przezabawną minę. Po prostu nie umiałem powstrzymać śmiechu. – Słyszałeś coś? – To mnie zainteresowało. Czyżby coś się zmieniło?
- Nie, a co miałem usłyszeć? – Wytężyłem słuch, ciekawy tego, co  odpowie Haruno.
-Uhm… Coś w rodzaju śmiechu? – Spojrzała zawstydzona w bok, jakby nie chciała, aby ktoś wziął ją za wariatkę. Jednak teraz byłem pewien, że może mnie usłyszeć!
- Sakura, to ja, Sasuke – wyszeptałem jej do ucha. Dziewczyna nie dostrzegła ruchu warg Ni, więc zmarszczyła czoło. Nie wiedziała, co się dzieje, ale nieważne. Mogłem coś do niej powiedzieć. – Kocham cię, pamiętaj o tym.
Dziewczyna zdezorientowana wstała. Spłoszona rozejrzała się po otoczeniu. Najwyraźniej nie zobaczyła nic, co przykułoby jej uwagę. Mimo to, niepewnie wyciągnęła rękę do Ni.
- Um, wiesz… muszę się już zbierać, także  czas wracać do sali. – Widziałem jak na tacy, że kłamała, jednak Ni nic nie zauważył, tylko podał jej swoją dłoń.
- Sakura nie odchodź! – krzyknąłem rozpaczliwie. Jednak Haruno tylko jeszcze bardziej się przestraszyła. Kurwa, to nie tak miało wyglądać! Moja ukochana  zaczęła szybkim krokiem kierować się w stronę szpitala. – Sakura!
Nigdy nie widziałem jej tak spanikowanej.  Nie sądziłem, że aż tak spanikuje. To pewnie było dla niej zbyt wiele, jeszcze nie otrząsnęła się po wypadku i mojej rzekomej amnezji… Rozumiałem to, niemniej byłem rozgoryczony. Akurat wtedy, gdy powoli odzyskiwałem nadzieję, coś musiało pójść się jebać…
Cały czas podążałem za Sakurą, zostawiając swoje ciało daleko w tyle. Wszystko było dobrze, do drugiej przecznicy od szpitala… Wtedy to moją głowę przeszył ogromny ból. Opadłem na kolana i skuliłem się, pragnąc zajmować jak najmniej miejsca. Powoli, coś zaczęło mnie ściągać w dobrze mi znanym kierunku. Sparaliżowany ogromem cierpienia, jakie przyszło mi znosić, nie byłem zdolny, do próby wyrwania się z niewidzialnych macek.
- Sakura! – Po raz ostatni krzyknąłem. Dostrzegłem jednak, iż dziewczyna odwróciła się na moje wołanie. Co prawda, była przerażona, ale liczył się fakt, że mnie nie ignorowała.
Jednak zanim zdążyłem cokolwiek dodać, macki zatkały mi usta.
~*~
Nie miałam pojęcia, co się działo. Miałam omamy słuchowe?! Czyżbym zwariowała? W mojej głowie mnożyło się coraz to więcej i więcej pytań, ale wszystkie pozostawały bez odpowiedzi.
Zestresowana, pragnęłam jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. Zupełnie nie odnajdywałam się w tej sytuacji, bo i jak? Nie codziennie słyszy się głos w swojej głowie… Tym bardziej głos „dawnego” Sasuke! Sfrustrowana, złapałam się za głowę. Co to ma kurwa być?! Miałam nadzieję, że za chwilę z krzaków wyskoczy jakiś człowiek z kamerą i powie, iż to by tylko słaby żart. Jednakże im bardziej tego pragnęłam, tym boleśniej rozumiałam nieprawdopodobność tego zdarzenia. Kuźwa mać!
Byłam dwie przecznice od szpitala, gdy usłyszałam przeraźliwy krzyk, który okazał się być moim imieniem. To był skowyt Sasuke. Spanikowana odwróciłam się i rozejrzałam po okolicy. Nie znalazłam ani Saskue, ani nic, co mogłoby być źródłem takich odgłosów.
Oszalałam. Żadne inne wytłumaczenie nie wchodziło w grę. Po prostu postradałam zmysły… No świetnie, nic, tylko się cieszyć! Może mam jeszcze podskoczyć z radości?
Błądząc wzrokiem po mijanych przeze mnie szyldach, w końcu zauważyłam coś interesującego. Mianowicie: sklep nocny. Ochoczo przekroczyłam próg tego przybytku, wybrałam sobie jakieś tanie whisky, zapłaciłam i równie ochoczo opuściłam pomieszczenie.
Szybkim krokiem zmierzałam do mojego mieszkania, a po pół godzinie krzyczałam „wróciłam” w pustkę. Zadowolona usadowiłam się na kanapie i odkręciłam butelkę z trunkiem.
No, to co, łyczek na uspokojenie? Wypiłam trochę alkoholu, a mój język przyjemnie zapiekł.
- Ahhh… - westchnęłam z przyjemności. To było to. Wzięłam do ręki telefon i włączyłam jakąś muzykę. Lauren Aqulina zaczęła śpiewać…
You're alone, you're on your own, so what? 
Have you gone blind? 
Have you forgotten what you have and what is yours? 
Te słowa w pewnym sensie przyniosły mi otuchę. Zaczęłam cicho nucić. Gdyby był tu Sasuke, kazałby mi przestać wyć. Uśmiechnęłam się do siebie. Z naszej dwójki, to on miał talent. 
Rid of the monsters inside your head 
Put all your faults to bed 
                               You can be king again 
Obawiam się, że nie odzyskam tronu bez Sasuke. To on zawsze mnie wspierał, gdy miałam gorszy dzień, to on był moją koroną… Brakuje mi go. Tak cholernie za nim tęsknię… 
There's method in my madness 
There's no logic in your sadness 
You don't gain a single thing from misery. 
Ładne słowa… Jednak, nie ukoiły wszystkich moich wątpliwości. Nadal miałam w głowie głos Sasuke. Czy to był wytwór mojej psychiki? Nie było innego wytłumaczenia, jednakże nie chciałam dopuścić do siebie świadomości, że zwariowałam. 
Pociągnęłam kolejny łyk z butelki, aby przestać myśleć o przerażających mnie sprawach. Ta, ucieczka od problemów to była moja specjalność, od kiedy nie mam wsparcia, w postaci Sasuke. Nie byłam świadoma, jak bardzo się od niego uzależniłam. Przyprawiało mnie to o gęsią skórkę.
Następna porcja alkoholu wylądowała w moim przełyku. Sakura, dość. Nie można się upijać, gdy coś cię przeraża. Najlepiej, żebyś spróbowała zasnąć… Tym razem postanowiłam posłuchać swojego wewnętrznego głosu. Udałam się do sypialni i wskoczyłam pod kołdrę. Wątpiłam, żeby Morfeusz ułaskawił mnie biletem do jego krainy… 





















Hejka!
Witajcie w rozdziale trzecim i wybaczcie mi, że dodałam go tak późno...
Z tego rozdziału jestem zadowolona do pewnego momentu, ale zbyt długo zwlekałam z dodaniem notki.
Chciałam serdecznie podziękować Tym, którzy jeszcze nie stracili do mnie cierpliwości, jesteście wielcy. <3
To, tyle ode mnie. Mam nadzieję, że się Wam podobało choć troszkę. ^^'
Do czwórki!
Chou xx
Szablon wykonała Sasame Ka z Panda Graphics